Pielgrzymki Menu : Wyprawa na Kresy 13.07 - 22.07.2001 r. Kronika

    Kresy - osobliwe słowo, w tysiącach Polaków budzące niezwykle silne wzruszenia, wywołujące u niejednego wiele wspomnień. Słowo to, od dawna w polszczyźnie zakorzenione, żyje w naszym języku mniej więcej od stu pięćdziesięciu lat. Użył go jako pierwszy Wincenty Pol /1807-1872 poeta, geograf, uczestnik powstania listopadowego na Litwie, autor popularnych liryków powstańczych/, w wydanym w 1854 roku w Krakowie poemacie "rapsodzie rycerskim" - "Mohort", na oznaczenie żyjącego własnym rytmem odległego pogranicza, na wschodnim obrzeżu Rzeczypospolitej.
Kresy - magiczne słowo, które kryje w sobie tragizm pokoleń, smutek pamięci ale też po latach radość i nadzieję powrotów. Jest synonimem "małej Ojczyzny" 2 milionów Polaków, którzy po II wojnie światowej zostali siłą zmuszeni do opuszczenia swego miejsca na ziemi. Na Kresach wytworzył się odrębny styl szlacheckiego życia i model kultury, której symbolem był skromny, drewniany dworek szlachecki. Kresowe krajobrazy często były miejscem akcji popularnych powieści, ich tematyka wiązała się z życiem wsi i kresowych dworków, które w literaturze polskiej nabrały znaczenia symbolicznego. Wkrótce mieliśmy się przekonać, ile pozostało z dawnej świetności tych miejsc  opiewanych przez poetów i pisarzy.
Przemiany demokratyczne w Europie u schyłku XX wieku, przyczyniły się do rozpadu ZSRR i powstania nowych niepodległych państw. Właśnie taka sytuacja polityczna umożliwiła pracę polskich księży na Białorusi. Wśród nich znaleźli się również księża Saletyni, którzy pracowali też w Trzciance. Mając w nich punkt oparcia /baza noclegowa, znajomość terenu-byli dla nas doskonałymi przewodnikami i doradcami w niejednej sytuacji/ - Ks. Proboszcz Zbigniew Wal i szef Biblioteki Parafialnej w Trzciance Edwin Klessa zorganizowali w dniach 13-22 lipca 2001 roku pielgrzymkę na Kresy Wschodnie dla pracowników Biblioteki Parafialnej, jej filii w terenie oraz Poradnictwa Rodzinnego.


I dzień 13.07.2001 r. (piątek)
Trzcianka - Mrągowo


O godzinie 14.00 ekipa 19 osób z dość sporymi bagażami zebrała się na placu przy plebanii w Trzciance. Jedziemy czterema samochodami. Do czerwonego Fiata Siena Edwina Klessy, naszego przewodnika, lokują się - obok kierowcy - Józef Rzepecki, tylne siedzenia okupują: Bina Szczudło i Stanisława Pater. Ks. Proboszcz do swego granatowego Volkswagena zabiera: Jadwigę Witkowską, Wiesławę Dąbrowską i Małgorzatę Dzudzewicz. W czarnym Fiacie Uno Mariana Żmudzińskiego, oprócz dużej ilości bagaży zmieściły się jego córka Katarzyna, na tylnych siedzeniach: Łucja Kupś i Lucyna Szilke. W Volkswagenie Busie Jerzego Pobiarżyna znajduje miejsce większość bagaży i wyżywienie. Jako pasażerowie jadą w nim: ojciec Jurka - Józef, Elżbieta Żydowicz, Danuta Fularz, Stanisława Jurga, Janina Brzozowska i Maria Paszkiel. Spośród naszej 19-stki ośmiu osobom ziemie, na które wyruszamy nie są obojętne, jadą z nadzieją zobaczenia tych stron, ludzi im bliskich, są tam bowiem miejscowości, w których się urodzili lub mieszkają jeszcze ich krewni.
O 14.15 ruszamy w daleką drogę. Trasa 412 kilometrów z Trzcianki do Mrągowa, jaką mamy przebyć pierwszego dnia wiedzie przez Piłę: Nakło, Bydgoszcz, Toruń, Nowe Miasto, Brodnicę, Ostródę, Olsztyn i wreszcie Mrągowo. Przebywamy ją szczęśliwie. W Mrągowie gościmy u księży Saletynów, którzy od 1990 roku prowadzą działalność duszpasterską w parafii pw. św. Honorata Koźmińskiego. Kościół Saletynów usytuowany na wzgórzu, jest jeszcze w budowie, modlimy się więc w kaplicy. Nocleg dla naszej ekipy księża załatwili w Zasadniczej Szkole Zawodowej im. Macieja Rataja. Śpimy wszyscy na sali gimnastycznej. I tu doznajemy tego, co może z nocy uczynić ... chrapanie. Ale to nic wobec tego, dokąd jedziemy.


II dzień 14.07.2001 r. (sobota)
Mrągowo – Wilno – Widze - Dalekie

Czujna Janka o 3.20 robi pobudkę. Poranna toaleta, kawa i w drogę. O 4.30 wyruszamy w kierunku granicy, musimy pokonać 215 kilometrów. Mijamy Mikołajki, Orzysz, Ełk, Augustów, Sejny. O 7.50 jesteśmy w Ogrodnikach. Granicę polsko - litewską przekraczamy o 9.20 - jesteśmy na ziemi litewskiej. Krajobraz niewiele się zmienia. Teren, na który wjeżdżamy to przedłużenie Pojezierza Suwalskiego, tylko mniej lasów. Mijamy litewskie miejscowości: Lazdijal /Lozdieje/, Seirijal /Sereje/, Alytus /Olita/. W Olicie po raz pierwszy przekraczamy Niemen - najdłuższą rzekę Litwy. Przejeżdżamy przez falistą równinę poprzecinaną wąskimi dopływami Niemna. Niemen pokonuje ponad 900 kilometrów przez Białoruś, Litwę i Rosję do Zalewu Kurońskiego na Bałtyku, zagarnia po drodze liczne, przeważnie prawobrzeżne dopływy. Niemen to rzeka z pieśni, powieści i poematów. Wędrując "do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych" mijamy Troki - najstarszy gród litewski założony pod koniec XII wieku. W latach 1922-1939 Troki należały do Polski. To właśnie w Trokach znajduje się obraz Matki Boskiej, który w ciągu całego XVII wieku był sławniejszy od ostrobramskiego. Do niego pielgrzymował w 1611 roku ks. Piotr Skarga. Obraz ten po częstochowskim, w Polsce został koronowany jako drugi. O godzinie 12.00 osiągamy Wilno, miasto Mickiewicza i Piłsudskiego. Nieznany poeta pisał:
"Płynie Wilia pozłocista i do Niemna bieży
na jej brzegach ukwieconych piękne Wilno leży.
Każdy Polak kocha Wilno i zawsze pamięta,
że tam każda grudka ziemi Ojczysta i święta.
Lecz najświętsze miejsce w Wilnie to jest Ostra Brama,
bo tam mieszka i króluje Matka Boska Sama!"
Wilno przepięknie położone w dolinie między Wilią, zwaną przez Litwinów Neris /po Niemnie drugą rzeką Litwy, przed Kownem wpadającą do Niemna/, a Wilejką. Według legendy około 1320 roku wielki książę Giedymin pojechał na łowy cztery mile od Trok i na jednej z okolicznych gór zabił wielkiego tura, od którego góra otrzymała nazwę Turza. Książę kazał zbudować na górze zamek i założyć miasto. Później Górę Turzą zwano Zamkową lub Górą Giedymina. Miasta strzegły trzy zamki: Wysoki na Górze Zamkowej, opodal niski oraz tzw. Krzywy Gród. W latach 1503-1522 Wilno otoczono murami obronnym, w których usytuowano 9 bram miejskich. Pierścień murów wileńskich przetrzymał dość długo, ale po zdobyciu Wilna przez wojska moskiewskie w 1655 roku zaczął się upadek murów i bram. Ostatecznie mury zostały zburzone w latach 1800-1805. Do dziś pozostała tylko jedna brama początkowo zwana Miednicką, bo prowadziła na trakt do Miednik Królewskich. Później zaczęto nazywać ją "Ostra", bo znajdowała się w dzielnicy zwanej Ostrym Końcem, od mocno zwężającego się obszaru miasta. Już od wieków słynęła cudownym obrazem Matki Boskiej. W 1626 roku tuż przy Ostrej Bramie osiedlili się Karmelici otaczając obraz szczególną czcią i opieką. Karmelici zbudowali kościół klasztorny pod wezwaniem św. Teresy, i nad Ostrą Bramą drewnianą kaplicę. 12 kwietnia 1671 r. wprowadzili do niej obraz Matki Boskiej. W 1715 roku kaplica spłonęła, ale obraz uratowano. Na miejscu drewnianej kaplicy zbudowano murowaną w stylu barokowym. Na Kresach wielką czcią otaczano cudowne i łaskami słynące obrazy Matki Boskiej. Obraz ostrobramski koronowany w 1927 roku zajmował wśród nich najważniejsze miejsce. Był największą świętością Wilna. Artur Oppman tak o Nim pisał:
U Ostrej Bramy złote lampki gorą
I ludzkie serce pała z nimi razem:
W pustej uliczce, samotniczą porą,
Późny przechodzień klęknął pod Obrazem.
Twarz Jej przejasna takie blaski niesie,
Taką nadzieją Boskie oczy płoną,
Jakby już wszystkich zatułanych w świecie
Miała "przywrócić na Ojczyzny łono!..."
Samochody zostawiamy na parkingu przy Ostrej Bramie. Brama jest wysoka, czworoboczna, pokryta dachem z dobudowaną attyką, ozdobioną motywami architektonicznymi i figurami dwóch gryfów trzymających tarczę z Pogonią - herbem Państwa Litewskiego. W XVIII wieku były tu ciężkie żelazne wrota, po których ślady do dziś pozostały. Pod gzymsem attyki widać głowę Hermesa - opiekuna podróżników i kupców, pięć okrągłych otworów strzelniczych, poniżej wnęka, w której znajdował się obraz Chrystusa. W latach międzywojennych wisiał tu Orzeł, obecnie na tym miejscu wisi żelazny krzyż. Przechodzimy przez bramę, unosimy głowy. Nad arkadą znajduje się kaplica z obrazem Matki Boskiej, serca biją nam szybciej i zdawać by się mogło, że słyszymy słowa wieszcza:
"Panno Święta, co w Ostrej świecisz Bramie!..."
Mieliśmy szczęście, jeszcze dzień wcześniej kaplica była zamknięta dla pielgrzymów z powodu renowacji ołtarza. Do kaplicy wchodzimy po murowanych schodach z Kościoła św. Teresy. Wchodzimy wolno "dźwigając wszystkie nasze dzienne sprawy", które przywieźliśmy przed oblicze Miłosiernej Pani. Gdy każdy znalazł dla siebie miejsce, zapanowała atmosfera skupienia, żarliwych modlitw i westchnień. Jesteśmy tak blisko obrazu, niemal na wyciągnięcie ręki. Twarz Maryi pociągła, głowa lekko pochylona w prawo, szyja smukła, oczy półprzymknięte, ręce skrzyżowane na piersiach. Głowę otacza promienista, usiana gwiazdami aureola. Obraz przystrojono w srebrne, ręcznie kute, złocone szaty. Fałdzistą tunikę o szerokich, zawiniętych rękawach okrywa płaszcz, który tak jak na głowie chusta, obsypany jest kwiatami: różami, tulipanami i goździkami. U dołu obrazu - wielki, srebrny półksiężyc. Kaplica jest niewielka, sklepiona łukami, oświetlona przez trzy duże okna, opatrzone żelazną balustradą, na ścianach srebrne wota. Wokół kaplicy wykute w srebrze słowa litanii do Matki Boskiej. Na prawym filarze znajduje się srebrna plakietka ofiarowana przez Marszałka Józefa Piłsudskiego z napisem: "Dzięki Ci Matko za Wilno" . Tu w Ostrej Bramie Adam Mickiewicz po wysłuchaniu Mszy św. klęczał "z twarzą ukrytą w dłoniach" i żegnany przez przyjaciół, na zawsze opuścił miasto swej młodości.
O godzinie 12.30 Ksiądz Proboszcz odprawił Mszę św. przed cudownym obrazem. Do próśb jakich przez wieki wysłuchiwała Maryja dołączyliśmy swoje. Józef Pobiarżyn głośno podziękował Matce Bożej za to, że mogliśmy tu przybyć i złożyć Jej hołd. Lucyna szczególnie przeżywa to spotkanie - tu właśnie w 1932 roku przed obliczem Matki Bożej Ostrobramskiej Jej rodzice brali ślub. Robimy pamiątkowe zdjęcia. Wychodzimy na zewnątrz. Jeszcze z dołu przyglądamy się kaplicy. Na trójkątnym frontonie widać znak Opatrzności Bożej, i napisy po łacinie: "Matko Miłosierdzia, pod Twoją Obronę uciekamy się". Przy wejściu do kościoła znajomy widok - żebracy, przycupnięci po obydwu stronach drzwi. "Wileńskie dziady" cieszyły się kiedyś osobliwą sławą. Ceniono ich za modlitwy i wspomnienia o duszach zmarłych.
Ruszamy spod Ostrej Bramy wąskimi uliczkami wileńskiej starówki na poszukiwanie śladów polskości. Naszym przewodnikiem jest młody chłopak z polskiej rodziny. Mamy ograniczony czas, więc wybieramy tylko niektóre zabytki. Zwiedzamy barokową cerkiew św. Ducha zbudowaną przez mnichów z prawosławnego bractwa Trójcy Świętej. Cerkiew ma bogatą ornamentację stiukową oraz potrójny ikonostas, przed którym stoi oszklony sarkofag ze szczątkami prawosławnych świętych: Jana, Antoniusza i Eustachego, dworzan wielkiego księcia Olgierda, zabitych przez pogan w 1374 roku. Kult świętych męczenników jest niezwykle rozpowszechniony wśród wyznawców prawosławia na Litwie. Przy ulicy Dominikańskiej stoi kościół św. Ducha. Obudowany po pożarach w XVIII wieku stoi do dziś. Jest to jedyna świątynia w Wilnie, gdzie nabożeństwa odbywają się wyłącznie w języku polskim. Kościół pełni również rolę polskiego centrum kulturalnego. Wnętrze barokowe, bogato zdobione, przeładowane sztucznymi marmurami, złoceniami, sztukaterią i figurami świętych. Na pierwszym planie obraz Miłosierdzia Bożego namalowany w Wilnie w 1934 roku przez Eugeniusza Kazimirowskiego według wizji siostry Faustyny Kowalskiej. W kościele tym przed ołtarzem, modlili się powstańcy z 1863 roku, tu w 1993 roku Jan Paweł II spotkał się z Polakami. Pod ołtarzem znajduje się wejście do podziemi, wypełnionych zmumifikowanymi ciałami zakonników i osób świeckich z XVIII wieku. Po 150 latach do kościoła św. Ducha wrócili polscy dominikanie. W kościele właśnie odbywa się polski ślub. Po modlitwie przed obrazem Jezusa Miłosiernego wychodzimy na zewnątrz.
Idąc ulicą św. Anny mijamy park i budynki dawnego klasztoru Bernardynów, w których mieści się Akademia Sztuk Pięknych. Oczom naszym ukazuje się kościół św. Anny należący do najpiękniejszych zabytków Wilna. Kościół jest niewielki, z czerwonej cegły, pochodzący z połowy XVI wieku.. Kompozycja gmachu odznacza się śmiałością i elegancją, sprawia wrażenie misternej koronki. W niebo strzelają zgrabne wieżyczki, zwieńczone koronkowymi krzyżami. W północnej części budynku znajduje się zakrystia z 1613 roku oraz galeria łącząca kościół św. Anny z kościołem Bernardynów. Legenda głosi, że ten kościół tak się spodobał Napoleonowi, że gdyby mógł, to by go na rękach do Paryża przeniósł.
Na placu stoi pomnik Adama Mickiewicza. Idea wzniesienia pomnika pojawiła się krótko po śmierci poety ale nie zrealizowano jej. Pomnik stanął dopiero w 1984 roku. Wyrzeźbił go profesor Akademii Wileńskiej Gedyminas Jokubonis, dlatego na cokole widnieje napis w języku litewskim. Wieszcz postawiony na cokole, podparty, patrzy na uliczkę, przy której mieści się muzeum jego imienia. Oczywiście robimy pamiątkowe zdjęcia.
Na północ od Ostrej Bramy, na drugim końcu Starego Miasta stoi okazała katedra św. Stanisława otoczona białą kolumnadą. Odbywało się tu wiele ważnych uroczystości związanych z dynastią Jagiełłów: wynoszenie na tron wielkich książąt Litwy, śluby królów Aleksandra i Zygmunta Augusta. Pożary kilkakrotnie niszczyły Katedrę, którą na nowo odbudowano. Obecny stan Katedry pochodzi z XVIII w. Podczas renowacji w 1931 roku odkryto zapomniane podziemia katedralne, a w nich trumny ze szczątkami króla Aleksandra, żon Zygmunta Augusta: Elżbiety i Barbary, puszkę z sercem Władysława IV. Podczas wojny i okupacji Katedra była otwarta dla wiernych, dopiero władze sowiecki przekształciły ją na magazyn. W 1950 r. wysadzono dynamitem posągi świętych oraz krzyż, stojące na szczycie. W 1956 roku Katedrę zamieniono na galerię obrazów i urządzano w niej koncerty muzyki organowej. W 1988 roku zwrócono ją katolikom. Obecnie Katedra wileńska jest głównym kościołem Litwy, codziennie odbywają się tu nabożeństwa, głównie po litewsku. Niestety mury Katedry podziwialiśmy z okien samochodów przejeżdżając przez Stare Miasto w kierunku Góry Trzykrzyskiej.
Góra Trzykrzyska wznosi się na prawym brzegu Wilejki, skąd rozlega się najpiękniejszy widok na miasto. Na szczycie stoją trzy białe krzyże. Według legendy w XVI wieku umęczono tu siedmiu franciszkanów. Czterech strącono do Wilejki, trzy krzyże z ciałami męczenników ustawiono na górze. Dla upamiętnienia ich męczeństwa wileńscy franciszkanie na początku XVII wieku postawili na Górze trzy drewniane krzyże. W 1916 roku postawiono krzyże betonowe, które przetrwały dwie wojny światowe ale nie przetrwały komunizmu. W latach 50 - tych XX wieku, na rozkaz władz sowieckich zostały wysadzone w powietrze. Część wywieziono, większe fragmenty zakopano. Dopiero w 1989 roku społeczeństwo Litwy postanowiło odbudować krzyże jako pomnik ofiar stalinizmu na Litwie. W podstawę nowego pomnika wmurowano ocalały fragment łacińskiego napisu z przedwojennych krzyży, a obok wyryto trzy daty: 1916 - budowa, 1950 - wysadzenie, 1989 - odbudowa. Odbudowany w ciągu 14 dni pomnik Trzech Krzyży odsłonięto 14.06.1989 roku. Z góry podziwialiśmy panoramę miasta tonącego w zieleni oraz pobliskie ujście Wilejki do Wilii.
Niedaleko Góry Trzykrzyskiej, na wzgórzu zwanym Antokol odwiedzamy kościół św. Piotra i Pawła. Budowę kościoła zainicjował wielki hetman litewski Michał Kazimierz Pac. Należał On do rodziny Paców, która objęła panowanie na Litwie po Radziwiłłach. Hetman Michał Pac nie doczekał się ukończenia budowy świątyni, zmarł w 1682 roku. Ciekawostką jest to, że fundator kazał pochować się pod progiem kościoła aby każdy, kto wchodzi, deptał jego doczesne szczątki. Na tablicy grobowej kazał wyryć napis "Tu leży grzesznik". W końcu XVII wieku płytę nagrobkową strzaskał piorun, wmurowano  ją więc w ścianę przy wejściu a trumnę przeniesiono do podziemi.
Wchodzimy do środka świątyni, zdobionej przez włoskich rzeźbiarzy i malarzy, którzy "pod zimnym niebem litewskim" stworzyli wspaniałe dzieło na wzór bazyliki watykańskiej, zbudowanej w kształcie krzyża łacińskiego z imponującą kopułą, nawy boczne podzielono na kaplice. Portal głównego wejścia zdobią kolumny, na szczycie herb Paców. Pośrodku fasady znajduje się szeroki, dekoracyjny balkon i duże okno; po bokach stoją dwie figury świętych - Augustyna i Stanisława. Nad oknem widnieje napis: "Królowo Pokoju, umacniaj nas w pokoju" , jeszcze wyżej - figura Matki Bożej i krzyż. Mury, sklepienie i kopułę pokryto tysiącami gipsowych rzeźb. Samych postaci jest tu ponad 2 tysiące. Przedstawiają wydarzenia biblijne, obrazy z życia świętych i historii Wilna. Z kopuły zwisa kryształowy żyrandol w kształcie łodzi. Na głównym miejscu znajduje się obraz Franciszka Smuglewicza "Pożegnanie św. Piotra ze św. Pawłem". Z klasztorem kościół połączony jest krużgankami. Tu w 1987 roku odbywały się główne uroczystości 600-lecia chrztu Litwy.
Na południe od centrum Wilna, za linią kolejową Warszawa - Wilno - Petersburg znajduje się dzielnica Rossa. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od nazwy pogańskiego święta Rossy obchodzonego właśnie tutaj w wigilię św. Jana. Rossa słynna jest głównie dzięki małemu cmentarzowi wojskowemu, gdzie w mogile Matki pochowane jest serce Marszałka Piłsudskiego. Wileński cmentarz jest bardzo malowniczo położony na kilku stromych wzgórzach. Różnica poziomu między najwyższym a najniższym punktem wynosi 30 metrów. Jest to najpiękniejszy i najstarszy cmentarz w Wilnie. W 1969 roku uznany za zabytek historyczny. W centralnym miejscu cmentarza, pod płytą z czarnego granitu, pochowana jest Maria z Billewiczów Piłsudska i serce jej syna, Marszałka Józefa Piłsudskiego. Pośrodku płyty wyryto krzyż i napis Matka i serce syna, ponad napisem i poniżej umieszczono cytaty z poematów Juliusza Słowackiego, ulubionego poety Marszałka, którego prochy Józef Piłsudski sprowadził z Paryża na Wawel.
"Ty wiesz, że dumni nieszczęściem nie mogą
za innych śladem iść tą samą drogą".
"Kto mogąc wybrać wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła, niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen szumie! Tak żyłem. "
Przy grobie Serca Piłsudskiego na Rossie stała zawsze warta honorowa. Trzech żołnierzy z ostatniej warty zostało zastrzelonych przez Rosjan 17.09.1939 roku, gdy nie chcieli złożyć broni. Dziś ich groby znajdują się na tym samym cmentarzu wojskowym niemal na miejscu bohaterskiej śmierci. Bliżej bramy leżą żołnierze Armii Krajowej, polegli w walkach o Wilno w 1944 roku. Na Rossie pochowano wielu wybitnych ludzi. Idąc ścieżką przy ogrodzeniu widzimy groby profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego. Spoczywają tu prochy brata Marszałka - Adama Piłsudskiego, pod koniec ścieżki skręcając w prawo pod górkę dochodzimy do miejsca spoczynku pierwszej żony Marszałka - Marii z Koplewskich Piłsudskiej. Są groby rodzeństwa Piłsudskiego: siostry Ludwiki Majewskiej i zmarłych w niemowlęctwie Piotrusia i Teonii Piłsudskich. Na "Górce Litewskiej" pochowany jest Antoni Wiwulski /1877-1919/ - architekt, twórca pomnika Trzech Krzyży w Wilnie; Władysław Syrokomla - poeta; Joachim Lelewel - historyk. Znajdujemy grób Euzebiusza ojca Juliusza Słowackiego. Cmentarz jest zniszczony, potrzebuje renowacji. Przy grobie Marszałka spotykamy miejscowych Polaków, dla których cmentarz na Rossie jest okazją do spotkań z rodakami a także możliwością zarobienia kilku złotych. Sprzedawali wydawnictwa o Wilnie w języku polskim. Miejscowa poetka recytowała własne wiersze o miłości do utraconej Ojczyzny i na chwałę Wielkiego Marszałka. Za bramą obstąpiła nas gromadka dzieci wileńskich prosząc o złotówki, na wyjazd, na kolonie do Polski.
O godzinie 17.00 Wilno, żegna nas lekkim deszczem. Do granicy z Białorusią pozostało 40 kilometrów. O godzinie 17.50 jesteśmy na przejściu granicznym. Czekamy godzinę, aż nas przepuszczą Białorusini, mają właśnie zmianę celników - nie spieszą się. Musimy wypisać deklaracje w języku rosyjskim, co wcale nie jest proste. Wciąż czekamy, celnicy chodzą tam i z powrotem. A my szukamy toalet, nie trzeba o nie pytać, można kierować się zapachem - okropność! Mija 20.00 - wciąż czekamy. Wreszcie o 21.15, po zapłaceniu "opłaty ekologicznej" 4 dolary od samochodu, wjeżdżamy w inną strefę czasową - przestawiamy zegarki o godzinę do przodu. Białoruski język jest bliższy naszemu i łatwiej odczytujemy nazwy mijanych miejscowości: Michaliszki, Konstantynów, Biarenki, Postawy, Kuropole. Zmierzamy do miejscowości Widzy, gdzie pracuje ks. Alfred Piechota. Wyboista, pokryta szutrem droga prowadzi przez gęste zagajniki. Zaobserwowaliśmy dziwną prawidłowość. Droga w pobliżu wioski zamienia się w asfaltową, gdy wioska się kończy - asfalt znika. Tak było w każdej miejscowości. Na odcinkach bez asfaltu wzbijały się w górę niesamowite tumany kurzu, najbardziej poszkodowany był jadący na końcu samochód Jurka. Do celu dobijamy głęboką nocą. Minęła północ, gdy zajechaliśmy pod plebanię w Widzach. W oknach zapalają się światła, czekają na nas. Na wakacjach u księdza jest jego Mama i siostra, które z gospodynią księdza, panią Michaliną zapraszają do stołu. Z Trzcianki do Widzy pokonaliśmy 975 kilometrów. Zmęczeni i zgłodniali zasiadamy za długim stołem, który zajmuje większą część izby, a na nim: czerwony barszcz, gołąbki, razowy chleb, arbuzy. Rzucamy się na te pyszności. Pierwsze wrażenia i pozdrowienia z Kraju musimy skracać, bo czeka nas jeszcze droga na nocleg do pobliskiej miejscowości Dalekie. To niewielka wioska odległa od Widz kilkanaście kilometrów, jedna z parafii, w której posługę duszpasterską pełni ksiądz Alfred. Obok kościoła znajduje się niezamieszkała plebania. Wyremontowany strych przygotowany jest na przyjmowanie grup pielgrzymkowych. Część z nas lokuje się na tym olbrzymim strychu, deski nagrzane słońcem pachną świeżością. Z dużego stosu materaców każdy bierze sobie jeden i robi posłanie. Niestety, na kamienny sen nie ma co liczyć - koleżanki z chwilą przyłożenia głowy do poduszki - zaczynają "koncertować".


III dzień 15.07.2001 r. (niedziela)
Dalekie – Dryświaty – Pelikany – Opsa - Dalekie


Miejsce, w którym nocowaliśmy, dopiero rano możemy obejrzeć. W pomieszczeniach plebanii proste drewniane sprzęty, drewniana boazeria, kuchnia dobrze wyposażona z aneksem jadalnym. Za kuchnią duża łazienka z prysznicem, toaleta i trzy pokoje. W przedpokoju, na honorowym miejscu wiszą portrety miejscowych biskupów, a pod nimi regał pełen starych polskich książek z XIX i początków XX wieku. Z korytarza, na strych ze skośnym dachem prowadzą drewniane schody. Plebania mieści się w niskim parterowym domu z drewnianym gankiem - miejscem naszych wieczornych spotkań i rozmów z miejscowymi ludźmi. Od nich dowiadujemy się, że Dalekie to kołchoz około 120 domów. Jest tu szpital, szkoła, urząd. Renta po 20 latach ręcznego dojenia krów wynosi 64 tysiące rubli, 1 kilogram chleba kosztuje 290,00 rubli. (1 $  = 1 400 rubli). Od lat 90-tych każdy może mieć na własność 1 ha pola (przedtem tylko 0,6 ha).
Dyżur w kuchni rozpoczyna się wesoło, rozmawiając budzimy śpiących w przylegającym do kuchni pokoju Mariana i Edwina. Delikatnie mówiąc panowie są niezadowoleni. Dopiero śniadanie łagodzi nastroje. Dziś niedziela i we wszystkich okolicznych parafiach odbywają się uroczyste Msze św. O godzinie 9.00 Jurek i Józef Pobiarżynowie z ks. Alfredem udali się do pobliskiej miejscowości Zamosje, by służyć do Mszy św. Wrócili o 11.00 i razem z Edwinem służą do Mszy św. odprawianej w kościółku obok naszej plebanii. Na obiad zaproszeni jesteśmy do Widzy, ale najpierw o 13.00 Msza św. z procesją wokół miejscowego kościoła. Kołchozowa władza zamieniła kościółek na salę gimnastyczną, obecnie ks. Alfred remontuje go. Wewnątrz stoją rusztowania, parafianie siedzą na krzesłach przyniesionych z domu. Podziwiamy ks. Alfreda, który tak dobrze sobie radzi z problemami parafii, a z opowiadań Mamy księdza wiemy, jak trudne były początki. Wiele dokonał, zyskał autorytet i sympatię miejscowych ludzi - możemy się o tym przekonać zwiedzając miejsca, po których nas obwozi. Po Mszy św. jedziemy na pyszny obiad. Pani Michalina serwuje kapuśniak, ogórkową, ziemniaki, kotlety mielone, gołąbki, jajka na sałacie i mizerię. Na deser 2 torty, które Mama księdza otrzymała na powitanie od parafian. I tym razem brakuje umiaru w jedzeniu. Popołudnie spędzamy nad jeziorem Dryświackim na granicy białorusko-litewskiej. Większa część jeziora leży po stronie litewskiej. Stąd niedaleko też do granicy z Łotwą. Na drugim brzegu, po stronie litewskiej, widać elektrownię atomową. Obecnie czynne są dwa bloki (miało być 6), trzeciego nie dokończono z powodu katastrofy w Czarnobylu. Pracuje tam około 5 tysięcy osób. Przy elektrowni woda w jeziorze jest ciepła, zimą nie zamarza. Po "naszej" stronie trawiasta plaża i długi, płytki brzeg jeziora, pozwalały na wspaniały wypoczynek. Okoliczny teren porośnięty lasem. Można pluskać się do woli. Pani Michalina przygotowała różne smakołyki. Napiekła serowych paluszków - palce lizać! Zabrała na plażę arbuzy i wiadro jagód, które uzbierali dla nas ludzie z kołchozu. Mamy również wędzone węgorze, które przywiózł ks. Zenon Szcząchor. Przyjechał na plażę starym motorem "Ural" z przyczepą, a w niej nasz Jurek Pobiarżyn, który swój samochód zostawił w Dryświatach u ks. Zenona. Motor wzbudził wielką sensację, niektórzy robili sobie na nim zdjęcia.
O godzinie 19.00 jedziemy do ks. Zenona. Jego kościółek, jak wszystkie na Białorusi ma smutną historię. Za czasów władzy radzieckiej został zdewastowany, nie było posadzki i górnych części ścian, w środku rosły drzewa. Dzisiaj kościół w Dryświatach jest odbudowany, kryty blachą pomalowaną na niebiesko. Na środku, przy ołtarzu - figurka Matki Boskiej Saletyńskiej, przy której dziękowaliśmy za opiekę i obecność księży Saletynów na Białorusi. Ks. Zenon zaprosił nas do swojego "podziemnego klubu", w którym spotyka się z młodzieżą. Była to ziemianka wykopana w pobliskim pagórku. Wewnątrz drewniany stół, ławki i dekoracja jeszcze od sylwestra. Plebania ks. Zenona to niski, drewniany domek nad samym brzegiem Dryświackiego jeziora. Jedynym towarzyszem księdza jest wielki owczarek, bardzo przyjaźnie do nas nastawiony.
W powrotnej drodze ks. Alfred pokazał mam okoliczne kościółki zwrócone katolikom, opowiadał o sytuacji tutejszych katolików, o ich walce o przetrwanie i zachowanie wiary. W kościele w Pelikanach, do którego zajeżdżamy, hodowano kiedyś świnie, był w nim również magazyn zboża i nawozów sztucznych. Ksiądz przyjeżdża tu tylko na Mszę św. Proboszcz tej parafii rozstrzelany w 1942 r. został zaliczony do grona 108 białoruskich błogosławionych. W miejscowości Opsa na kościele z czerwonej cegły, blaszaną dachówkę układali Polacy. Kościół otoczony pięknie utrzymaną zielenią, trawnik przystrzyżony, posadzono ozdobne krzewy, kwiaty, za kościołem jest nawet oczko wodne. Oglądamy pęknięty dzwon z 1888 roku. W drodze powrotnej trochę błądzimy, bo umknął nam ks. Proboszcz a za nim Edwin. Ostatecznie wszyscy spotykamy się pod pomnikiem wszechobecnego Lenina. Wszędzie, gdzie się ruszymy, widoczne są pomniki komunizmu, tylko obecność polskich księży na Białorusi daje ludziom wiarę i nadzieję na lepsze jutro.


IV dzień 16. 07. 2001 r. (poniedziałek)
Widzy – Dryświaty - Widzy


O godzinie 5.00 Jurek Pobiarżyn z ojcem jadą do pobliskiego Brasławia, miasta rodzinnego pana Józefa Pobiarżyna, wprawdzie on sam urodził się w Argentynie, ale z tej miejscowości wywodzą się jego przodkowie.
Dyżur w kuchni przebiega we względnej ciszy, do godziny 8.00 nie wolno głośno rozmawiać, bo za ścianą śpią panowie. Do kuchni przychodzi organista, przynosi świeżą wodę ze studni, ziemniaki, szczypiorek, koper i miód z własnej pasieki. Chwilę potem zjawia się jedna z mieszkanek kołchozu, skromniutka kobiecina, która na wieść o tym, że na plebanii są Polacy przyniosła trochę ryb. Rozczuliła nas do łez, podarowała to co miała. Na każdym kroku spotykamy się z gościnnością tutejszych ludzi. Rybami zajął się Edwin z Marianem.
Poprosiliśmy kobiecinkę do stolika i poczęstowaliśmy herbatą i ciastkami. Nawiązała się rozmowa o warunkach życia na Białorusi. Ona jest Polką urodzoną na tych terenach jeszcze w wolnej Polsce przed II wojną światową. Do czasu przejścia na emeryturę pracowała w miejscowym kołchozie przez ponad 40 lat dojąc krowy. Krótko mówiąc była dojarką, która czynność tę wykonywała cały czas ręcznie. Stąd też te powykręcane palce. Jej dzisiejsza emerytura jest większa od miesięcznego zarobku jej syna, który pracuje aktualnie w tymże kołchozie. Syn za miesięczną pensję nie jest w stanie zakupić jednej pary męskich butów zimowych. Widać jak te relacje są „kopnięte”. Syn, pewno żeby przeżyć, musi coś sobie z kołchozu dobrać. Poza tym dla wielu ludzi i tak podstawą wyżywienia rodziny są przyzagrodowe działki (większe od naszych 3 arowych działek ogródków działkowych), na których nie tylko się sieje i uprawia warzywa, ale także hoduje się świnie, krowy i drób. Szczęśliwy jest układ, gdy wyjeżdżające do miast dorosłe dzieci mają takie zaplecze zaopatrzeniowe na rodzinnej wsi.
Na przykładzie tej kobiety, ale także na przykładzie gosposi ks. Alfreda, widać jak wszyscy starsi ludzie popierają Łukaszenkę, bo straszy się ich, że jak przyjdzie ktoś inny i zacznie wprowadzać reformy, to na pewno starszym ludziom zabierze te „wysokie” emerytury. Tym bardziej, że w miejscowej telewizji nagminnie pokazywane obrazy z Polski, która zmieniła system polityczny, przedstawiają grzebiących po śmietnikach ludzi. Przy tym propagandowy komentarz, że to jest obraz kraju, w którym zachciało się demokracji.
Gdy tak rozmawiamy o pustych półkach w sklepach, niskich zarobkach i trudnych warunkach życia, jedna z naszych osób nie mogąc tego zrozumieć rzuciła pytanie „To jak wy możecie tak żyć”. Na to padła ze strony tej starszej schorowanej kobiety odpowiedź w języku polsko-rosyjskim: „No cóż, jest dobrze. Wojny nie ma, jest chleb…” Polską straszy się dzisiaj, a przez dziesiątki lat zagrożeniem zewnętrznym i wojną.
O godzinie 11.00 na kawę przyjechał ksiądz Zbigniew Wal, który nocował u ks. Alfreda. Ks. Alfred dzisiaj postanowił pokazać nam kaplicę, z której jest bardzo dumny. Niewielką kaplicę zbudowano w 1835 roku z polnych kamieni. Obok kaplicy zobaczyliśmy stary, zarośnięty cmentarz. Prawie natychmiast zjawili się miejscowi ludzie, około 11 osób: trzech starszych mężczyzn, dziewczynka i kilka kobiet. Ksiądz Alfred opowiadał, że gdy zobaczył pierwszy raz tę kapliczkę, były tylko mury, bez dachu, w środku rosły 40-letnie brzozy. Postanowił ją wyremontować, wyszukał w polu 2-tonowy głaz, który 12 mężczyzn wniosło do kapliczki na własnych rękach. Ks. Zbigniew odprawił Mszę św. Na pożegnanie podarowaliśmy miejscowym parafianom ks. Alfreda: kasety magnetofonowe, obrazki, widokówki, ciastka, znalazła się także mała laleczka dla dziewczynki. Jesteśmy bardzo wzruszeni żegnając się z miejscowymi. Robimy pamiątkowe zdjęcia. Zadumani nad losem tych ludzi, jedziemy na obiad do księdza Alfreda, jak zwykle pyszny, przygotowany przez panią Michalinę i Mamę księdza. Zajadamy się chłodnikiem litewskim. Do ziemniaków mamy ryby: lin, okoń, płoć, szczupak, dzikie karpie, jest też kiełbasa i ogórki. Na deser tort oraz cerkiewne czerwone, półsłodkie wino gronowe - w przyzwoitych ilościach oczywiście. Po obiedzie czekała nas bania - miejscowa łaźnia - kolejna duma księdza Alfreda. Zbudowana na podwórzu, obok plebanii. Na drewnianym stryszku suszyły się brzozowe gałązki, służące do smagania po rozgrzanym ciele - doskonały masaż. Męska część pielgrzymki korzystała gościnnie z bani u księdza Zenona w Dryświatach, gdzie po kilka razy rozgrzani biegali ochładzać się prosto do jeziora (wiadomość z ich ustnego przekazu). Gdy mężczyźni przyjechali do tej bani, to właściciel obok przygotowywał grilla. Po rozebraniu się do spodenek Edwin, Jurek i Józek usiedli bohatersko na górnej półce, mimo że Ksiądz przestrzegał, że będzie gorąco. Ledwo polał wodą rozgrzane kamienie, zaraz siedzący na górnych półkach pospadali na dół. Po prawie 10 minutach padła komenda, że wszyscy biegną do wody w jeziorze. Kilka minut w jeziorze i ponownie do bani. I tak kilka razy. W międzyczasie chętni kładli się na brzuchu na ławce w bani, a ks. Alfred okładał wiązką gałązek brzozowych. Trudno było wytrzymać. Ale gdy doszło biczowanie gałązkami jałowca i pokrzywami, to tylko Edwin poddał się w pełni tym zabiegom. Na koniec, gdy już wszyscy mieli dosyć tej „ruskiej” kuracji i dostali wilczych apetytów zaproszono wszystkich do stołu ustawionego w przedsionku bani, na którym ustawiona była misa z kurczakami z grilla, czarny chleb i zimne miejscowe piwo. Podobno wszystko wmłócili. Gdy mężczyźni wrócili z Dryświatów, wszyscy oglądali czerwone plecy Edwina, które posmakowały brzozę, jałowiec i pokrzywy. Mimo takich „zabiegów”, żadne bąble się nie pojawiły.
Banię w Widzach, z której korzystają kobiety, obsługuje pani Michalina. Wchodzimy dwójkami, reszta pań czeka na podwórzu racząc się jagodami ze śmietaną. Kobiety są skromniejsze, nie wybiegają mokre z rozgrzanej bani na podwórko, a utratę wody z organizmu uzupełniają arbuzem. Czas oczekiwania na wejście do bani upływa na miłej pogawędce. Mama Księdza to miła osoba. Bardzo nam tu dobrze. Lucyna idzie w ostatniej dwójce z Biną, kiedy temperatura w bani nieco spadła. Boją się duszności, ale fachowy instruktaż pani Michaliny robi swoje, czują się wspaniale.
Pod wieczór nadszedł czas pożegnania. Było nam u księdza Alfreda "jak w niebie". Ostatnie chwile w Widzach poświęciliśmy na spotkanie z panią Jadwigą Wieliczko, która opiekuje się grobem Tomasza Wawrzeckiego, ostatniego Naczelnika powstania z 1794 roku pochowanego w Widzach przy wileńskiej drodze. Tomasz Wawrzecki urodził się w 1753 roku, był posłem Ziemi Wileńskiej na Sejm Czteroletni, gdzie zasłynął jako gorliwy mówca i patriota. Walczył jako dowódca w powstaniu, po klęsce pod Maciejowicami i uwięzieniu Tadeusza Kościuszki ogłoszono go Naczelnikiem. Został wzięty do niewoli, na śledztwie przed Katarzyną II śmiało mówił jej w oczy o zbrodniach i rabunkach popełnianych przez kozaków na polskiej szlachcie. Po śmierci carycy został zwolniony i powrócił do Widz. Zorganizował na Ziemi Widzkiej i w okolicznych miasteczkach rodzaj milicji obywatelskiej chroniącej powiat brasławski przed rabunkami i mordami, które były częstym zjawiskiem na Litwie i Rusi. Zmarł w 1816 roku. We wrześniu 1939 roku, gdy bolszewicy napadli na Polskę, zniszczyli skromny nagrobek Tomasza Wawrzeckiego. Dzięki patriotycznej postawie Jadwigi Wieliczko i jej rodziny udało się uratować żelazny krzyż, który został przeniesiony na cmentarz i zakopany pod lipą. W 1998 roku odbyła się uroczystość poświęcenia mogiły i krzyża, który wrócił na nagrobek. Na płycie nagrobkowej widnieje napis:
TOMASZ WAWRZECKI 1753 – 1816
OSTATNI NACZELNIK
POWSTANIA 1794 R
Dziękujemy pani Jadwidze za opiekę nad grobem polskiego bohatera, Edwin obdarował ją pamiątkami z Trzcianki, z naszej Biblioteki. Na nocleg wracamy zadumani nad losem wielu milionów Polaków, którzy walczyli i ginęli za Ojczyznę. Pożegnawszy gościnną plebanię w Widzach wyruszamy na ostatni nocleg. Pełen wrażeń dzień kończymy o 21.00 na ganku plebanii śpiewem i modlitwą. Sprzątamy i pakujemy się. Śpimy bezpiecznie, bo przy drzwiach wejściowych, na korytarzu, swoje posłanie rozłożył ksiądz Proboszcz Zbigniew Wal niczym "Strażnik Texasu". Na strychu "koncert świerszczy" bez zmian, nawet gwizdanie już nie pomaga.


V dzień 17 lipca 2001 r. (wtorek)
Widze – Witebsk –Katyń - Witebsk


Funkcję budzika nadal pełni czujna Janka, o 2.30 pobudka. Wyjazd 3.40. Plebania jak na razie zostaje bez gospodarza, ale wkrótce ma tu zawitać ksiądz Józef Błażej, który był katechetą w Szkole Podstawowej nr 3 w Trzciance. Jedziemy do Witebska na stację benzynową, by zaopatrzyć się w benzynę bezołowiową, ale potrzebny jest także gaz. Pomoc w znalezieniu, jedynej w tym 400-tys. mieście stacji z gazem, oferuje naszym panom napotkany Białorusin. Pojechali Edwin z Józkiem i Marianem. Długo nie wracali, martwiliśmy się, że porwała ich mafia. Okazało się jednak, że stacja była na wylocie z drugiej strony miasta. Po zatankowaniu dwóch samochodów propanem - jak później opowiadali - ich przewodnik wysiadł w środku miasta, a oni musieli jechać dalej sami. Gdy wjechali w jedną z głównych ulic, na rozwidleniu, chcąc zapytać o drogę, zatrzymali się przed milicjantem. Nie zauważyli znaku zakazu zatrzymywania się i stanęli 3 m przed znakiem. Milicjant żądał mandatu w wysokości 12.500 rubli. Po dłuższych pertraktacjach, komplementach, próbie przekupstwa kasetą magnetofonową i zbijaniu ceny - zapłacili 5 tys. rubli. Milicjant podszedł do samochodu Mariana i też zażądał 12.500 rubli. Znowu te same zabiegi, ale milicjant zobaczył w kieszeni Edwina długopis, spytał, czy to dobry, polski długopis. Po uroczystym wręczeniu "suweniru", bez drugiego mandatu, puścił ich wolno. Ale jak pech to pech, Marian po drodze wpadł prawym kołem w dziurę, których w asfalcie jest bez liku. Kiedy wrócili, wszyscy odetchnęli z ulgą, że to nie mafia ich porwała. Wykrzywioną felgę wyprostowano dużym młotkiem pożyczonym od kierowcy białoruskiego tira.
Obieramy kierunek na Smoleńsk. O godzinie 10.40 docieramy do przejścia granicznego z Rosją. Białorusini żądają 20 $ od samochodu. Nabierający coraz większej wprawy, w tego typu negocjacjach, nasi kierowcy osiągają taryfę 40 $ w obie strony, bez pokwitowania za wszystkie cztery samochody. Układ ten zobowiązuje nas do powrotu ale tym samym przejściem granicznym, co niestety wydłuża trasę o 90 km. Po wjechaniu w strefę rosyjskich celników dopada nas tym razem rosyjska korupcja. Rosyjscy celnicy oświadczyli, że do wyboru mamy dwie taryfy: oficjalna 400 $ za wszystkie samochody, lub nieoficjalna 20 $ . Oczywiście wybrana zostaje opcja druga. Przy wjeździe do Rosji wypełniamy deklaracje. Rosjanie interesują się tylko kierowcami i ich samochodami, pasażerowie ich nie obchodzą. Ale pojawia się problem - samochód Księdza Proboszcza jest zarejestrowany na parafię a nie imiennie. Rosjanie tego nie rozumieją, ale od czego umiejętność negocjacji Edwina i Księdza Proboszcza - naczelnik przejścia granicznego nie robi problemu, stanowi wyjątek w tej korupcyjnej machinie. Na granicy zeszło nam około godziny, do Katynia docieramy około 12.45.
Katyń - miejscowość leżąca 20 kilometrów na zachód od Smoleńska nad Dnieprem, dla Polaków to symbol komunistycznej zbrodni na oficerach polskich. Przez pięćdziesiąt lat rodziny ofiar czekały na oficjalne wyjaśnienie, kto był katem ich bliskich, gdzie leżą szczątki i czy zbrodniarze poniosą karę. Podjeżdżamy samochodami na parking przed bramą wejściową na cmentarz. Nie sposób opisać słowami uczuć, które nas ogarniają. Chodzimy po leśnych ścieżkach. Nad nami słońce, cisza i lekki szum drzew - niemych świadków tej strasznej zbrodni. Idziemy alejką wzdłuż umieszczonych na nasypie tabliczek upamiętniających zidentyfikowane ofiary - czytamy: nazwisko, zawód - oficer WP, profesor uniwersytetu, lekarz, adwokat, artysta, architekt, policjant, nauczyciel, duchowny - jednym słowem kwiat polskiej inteligencji. Docieramy do dołów, z których ekshumowano zwłoki. Przy zwłokach znajdowano różne drobne przedmioty, listy, fotografie itp. mogące być materiałem pomocniczym do identyfikacji nawet kilkadziesiąt lat po tragedii. Wszystko to umieszczono w pobliskim muzeum. Dokumenty osobiste i inne przedmioty pozwalające ustalić tożsamość pomordowanych oficerów wykazały niezbicie, że w zbiorowych mogiłach w 8 warstwach spoczywali jeńcy osadzeni przez NKWD w obozie w Kozielsku. Doły śmierci przykryto metalowymi pokrywami, na środku, na zielonej trawie krzyż z tego samego metalu, na nim świeże kwiaty. Msza św. odprawiana jest przy ołtarzu wkomponowanym w otoczenie. Naszym modlitwom z tego szczególnego miejsca przysłuchują się zwiedzający cmentarz Rosjanie. Po Mszy św. idziemy do wyjścia, trzeba zmienić pilnujących samochody: Jurka i Mariana. Jurek zakołysał dzwonem zawieszonym, między dwoma skrzydłami ołtarza, rozległ się dźwięk - 12 uderzeń. Piękny dźwięk niesie się po lesie, niesamowite uczucie - to pielgrzymi z Trzcianki składają hołd pomordowanym. Przy wyjściu znajduje się izba pamięci i makieta cmentarza. Napisy tylko w języku rosyjskim. Wpisujemy do księgi pamiątkowej cytat pochodzący z izby pamięci:
"Kto mógł przeżyć, ten powinien mieć siłę, aby pamiętać"
Grupa 19 pielgrzymów z Księdzem Proboszczem Zbigniewem Walem z Trzcianki. 17.07.2001 r.
Pełni zadumy opuszczamy to miejsce. W uszach dźwięczały nam słowa pieśni napisanej przez uczennicę krakowskiego liceum na ogólnopolski konkurs dotyczący wydarzeń katyńskich.
"Katyń - Golgota Wschodu"
Płonie niebo nad Katyniem
W ludzkim oku skrzy się łza
bo zgładzonym świat jest winien
całą prawdę, którą zna
Na obczyźnie wśród przemocy
I rozpaczy, gniewu, zła
Pod osłoną czarnej nocy
Słychać jak karabin gra
Do rytmu mu wtórują drzewa
Wiatr rozszalały do tańca wieje
ale już żołnierz polski nie śpiewa
i tylko słychać jak śmierć się śmieje
Księżyc migocze ponad chmurami
Ptaki zamilkły, poszły już spać,
Ale sowieci z karabinami,
Chcieliby tylko grać i grać.
Ciemną nocą strzał za strzałem
padał jak kamienny cios.
Przykrywali ciała ciałem,
przytłumiali krwawy głos
Posadzili wielkie drzewa
aby strzegły rowów zła
Lecz do dzisiaj ziemia śpiewa
i karabin cicho gra.
Granicę rosyjsko-białoruską przejeżdżamy o godzinie 15.00 w ciągu 3 minut. Po białoruskiej stronie stajemy przy sklepie, gdzie można kupić coś do picia. Sam sklep zaopatrzeniem przypominał czasy lat 80-tych w Polsce. W ladzie - lodówce jeden śledź i płat wędzonego łososia. Na wieszaku trzy fartuchy, pod oknem na stoliku miska, widły i sierp. Zachowujemy się dość głośno. Jurek robi zdjęcie.
Po ominięciu obwodnicą Witebska na 12 kilometrze Jurek ma awarię samochodu, pękają paski klinowe. Janka ofiarowała swoje rajstopy, by usunąć awarię, ale to nie pomogło.
Edwin z ks. Zbigniewem cofnęli się kilka kilometrów, gdzie minęliśmy przydrożny parking z grillem. Na parkingu tym przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn z widocznymi u pasa komórkami. Sam fakt, że kogoś stać było na konsumpcję grilla na parkingu już świadczył o zasobności tych ludzi. Widoczne przy pasie telefony komórkowe już całkowicie upewniały o wysokiej pozycji społecznej, no i – jak należy się domyślać – znacznych możliwościach tych gentelmenów. Edwin zagaił ich tłumacząc, że jeden z naszych samochodów ma awarię i szukamy jakieś pomocy drogowej. Na te słowa jeden z tych panów przerwał konsumpcję i zadzwonił do kogoś informując go o naszym problemie. Następnie kazał nam wszystkim przyjechał na ten parking, schorować również uszkodzony samochód i czekać, bo za pól godziny ktoś tu do nas przyjedzie.
Zrobiliśmy tak jak nam powiedział i czekaliśmy na przyjazd umówionego człowieka. Czekając na przyjazd mechanika zamawiamy szaszłyki. Są tak twarde, że zastanawiamy się, z czego zrobione. I tu spotykamy Polaków, kierowca polskiego tira radzi nam aby nie nocować przy drodze. Wkrótce przyjechał samochodem zagranicznej marki gość o śniadej cerze, ciemnych włosach, bez koszuli, ale ze złotym łańcuchem na szyi i z pierścieniami na palcach. Wołodia miał na imię, ale z wyglądu wszyscy orzekli, że to Gruzin.
Okazało się, że awaria jest poważniejsza. Cofamy się kilkanaście kilometrów do Witebska ciągnąc na holu Jurka samochód. Już jest późny wieczór. Ten Gruzin obwieszony złotem jest właścicielem warsztatu, handlował częściami samochodowymi i o dziwo znał ludzi z Kuźnicy Czarnkowskiej (Mirka i jego warsztat samochodowy). Znał także Trzciankę oraz wiele innych miejsc w Polsce. Na podwórku warsztatu ułożone były duże ilości różnych fragmentów karoserii samochodów, którymi Wołodia handlował. Po chwili przywieziono umorusanego mechanika, który w ręku trzymał duży pojemnik z narzędziami. Mechanik ten, z uwagi na ciepłą porę roku był ubrany tylko w krótkie spodenki. Widocznie zerwano go z innej roboty. Jak się okazało, tylko z krótką przerwą, ten mechanik pracował przez całą noc oraz przez kolejny prawie cały dzień aż do końca przeprowadził remont kapitalny silnika. Jak na warunki białoruskie, byliśmy świadkami sprawnie działającego interesu. Jak nam powiedzieli nasi znajomi tubylcy, szczęśliwie trafiliśmy na sprawnie działającą mafię. Gdybyśmy pojechali do normalnego warsztatu, to nie dobę, ale miesiąc byłby za krótki. A jakość wykonywanej usługi nie gwarantowałby pewnej dalszej jazdy.
Ten "gość" miał również miejscowe szerokie kontakty. Pokazał, gdzie w Witebsku mieszka ksiądz Andrzej Bonczar MS, przyjaciel księdza Proboszcza i o 22.00 popilotował nas ze swego warsztatu do parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Witebsku. W niebieskim "blaszaku", nie oddanej do użytku hali sportowej, której budowa padła w trakcie realizacji w związku z wprowadzoną przez Gorbaczowa pierestrojką, budowany jest kościół. Gotowa była tylko kaplica i mieszkanie dla księdza. Nie ma wody, więc biorą nas księża do swoich mieszkań wynajmowanych w blokach. Księża żyją w trudnych warunkach, trudna jest ich praca. Po powrocie do "blaszaka" samochody wprowadzamy do środka, kierowcy śpią w samochodach, reszta pokotem kładzie się na podłodze w kaplicy, a nad nami czuwa Matka Boża z Witebska.


VI dzień 18 lipca 2001 r. (środa)
Witebsk - Raków


Rano ksiądz Proboszcz z księdzem Andrzejem, księdzem Robertem, Edwin, Jurek i Józek pojechali do warsztatu na ulicę Gagarina sprawdzić, co z samochodem. Jurek z ojcem zostają w warsztacie, aby pomóc przy naprawie, Edwin z Marianem i Józkiem Rzepeckim jadą szukać stacji z gazem. Kiedy w końcu udało im się trafić, tam gdzie byli wczoraj, musieli czekać 50 minut - była przerwa obiadowa. Pozostali pielgrzymi odpoczywają, opalając się na trawnikach, bo "blaszak" stał na dużym placu, pośrodku wielkiego osiedla. Inni idą do pobliskich sklepów sprawdzić, co można w nich kupić. Kilka osób wybrało się z księdzem Robertem pod pomnik zwycięstwa - potężny monument z wiecznie płonącym zniczem. O 14.30 uczestniczymy we Mszy św. w kaplicy. Po Mszy św. ks. Andrzej odprawił nowennę do Matki Bożej Saletyńskiej, po polsku. Parafianie pięknie śpiewali również po polsku.
Perypetie z samochodem Jurka spowodowały opóźnienie w naszym planie pielgrzymki - nocleg w Witebsku nie był planowany. Edwin kontaktuje się z panią Marią Leszczyńską w Rakowie, powiadamia też o opóźnieniu panią Jadwigę z Nowogródka. Wreszcie późnym popołudniem samochód zostaje naprawiony. Remont kosztował 157 $. Pan Wołodia oderwał kawałek tektury ze stojącego na podłodze kartonu, wypisał na nim ołówkiem składowe kosztów tego remontu i ten „rachunek” wręczył Jurkowi.
Gorące podziękowania, pamiątkowe zdjęcia i żegnamy gościnny Witebsk.
W księdze pamiątkowej kościoła Matki Bożej Saletyńskiej zostają słowa:
„Awaria samochodu na trasie Katyń - Raków umożliwiła nam niezapowiedziane przybycie do tej parafii. Dziękujemy za serdeczne przyjęcie, wspólną modlitwę, poświęcony czas i serce. Będziemy pamiętać w naszych modlitwach i powierzać opiece Matki Bożej Saletyńskiej tę młodą placówkę duszpasterską".
Po drodze jeszcze ostatnie spojrzenie na Witebsk. Miasto pięknie położone, nad Dźwiną. Było kiedyś ważnym ośrodkiem handlowym na szlaku z Bałtyku do Konstantynopola nad Morzem Czarnym. Od 1569 roku Witebsk należał do Polski, I rozbiór włączył go do Rosji. Obecnie to ważny węzeł kolejowy i jeden z największych ośrodków gospodarczych Białorusi. W Witebsku jest klasztor bazylianów z 1690 roku, ratusz z 1775 roku oraz pałac gubernatora, w którym w 1812 roku mieszkał Napoleon, w czasie wojny z Rosją. Przygody nas nie opuszczają. Na trasie do Rakowa jedziemy szeroką 4-pasmową autostradą, mijamy znaki informujące o robotach drogowych, kierujące nas na boczne pasmo drogi. My pojechaliśmy za białoruskimi tirami prosto. Kilkadziesiąt metrów dalej zatrzymują nas milicjanci i każą płacić mandat po 3750 rubli od samochodu - za jazdę pod prąd. Sprawa wygląda bardzo podejrzanie, nie pomogły tłumaczenia - płacimy wszyscy.
Jedziemy nocą cały czas na wschód. Od północy i południa zbliżają się do nas dwie burze, zaczyna padać deszcz, groźnie to wygląda. Na szczęście udaje nam się uciec. O północy przejeżdżamy przez Mińsk, komórki nie działają, nie można skontaktować się z Rakowem, do którego docieramy o godzinie 100. Na szczęście Ela Żydowicz wiedziała, gdzie mieszka pani Maria Leszczyńska. Dom pani Marii znajdował się naprzeciwko dworca autobusowego. Wszyscy już spali, ale bardzo się ucieszyli z naszego przyjazdu. Pani Maria kieruje nas na nocleg do ośrodka młodzieży, gdzie akurat była zmiana turnusu i były wolne pokoje. Jeszcze tej nocy Edwin z Józkiem Rzepeckim odwozi Elę Żydowicz do wsi Buzuny, do rodziny, skąd odebrali ją następnego dnia. Warunki noclegowe są dobre, więc zmęczeni kładziemy się spać.


VII dzień 19 lipca 2001 r. (czwartek)
Raków


Rano prysznic, śniadanie, płacimy za nocleg 30 $. Trzy samochody jadą na zwiedzanie Rakowa. Miasteczko pięknie położone, na północnym skraju Puszczy Nalibockiej, 30 kilometrów od Mińska, w pobliżu płynie Isłocz. Początki Rakowa to rok 1465. Władali nim kolejno rody: Kieżgajłów, Zawiszów, Sanguszków. Na przełomie XVII i XVIII w. do Rakowa sprowadzono Dominikanów i Bazylianów. Po II rozbiorze Polski, w 1793 r. caryca Katarzyna II podarowała Raków generałowi wojsk rosyjskich, a ten w 1804 r. sprzedał go rodzinie Zdziechowskich, która rozsławiła Raków w świecie. Marian Zdziechowski / 1861-1938/ profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wileńskiego korespondował z Lwem Tołstojem, zapraszał do Rakowa sławnych ludzi m.in. Elizę Orzeszkową z Grodna. Do 1939 roku Raków był osadą nadgraniczną w II Rzeczypospolitej. Ze względu na położenie i walory klimatyczne Raków odwiedzało wielu sławnych Polaków, Przyjeżdżał tu mieszkający w Mińsku Stanisław Moniuszko. Ślady ich do dziś można spotkać w miejscowym muzeum.
Czekała już na nas pani Leszczyńska i pan Mikucki. O godzinie 12.00 Msza św. z mieszkańcami w miejscowym kościele. Historię Kościoła, który był zamknięty do 1970 roku opowiedział nam pan Mikucki. Po Mszy św. mieszkańcy obdarowani zostali obrazkami i kasetami magnetofonowymi. Zwiedzamy cmentarz prawosławny. Jest tu też i żydowski ale obecnie zamknięty i remontowany. Jak opowiadał pan Mikucki, przed wojną w Rakowie mieszkało dużo Żydów, czynnych było 5 bożnic, które zniszczyli Niemcy. Później w latach 70-tych złodzieje zdewastowali żydowski cmentarz, wywieźli płyty kamienne. Obecnie w Rakowie nie ma Żydów a miejscowa ludność nie bardzo wie, kto odbudowuje żydowski cmentarz. Zwiedzaliśmy też cerkiew prawosławną. Na obrzeżach Rakowa płynie źródełko słynące z krystalicznie czystej wody i tu zajrzeliśmy również. O godzinie 1400 zwiedziliśmy prywatne muzeum Rakowa. Opiekunem był Białorusin Wiaczasłaj Ragojsza, który napisał książkę o Rakowie i okolicach "Tam, gdzie błyszczy Isłocz". Książkę z dedykacją autora otrzymaliśmy dla Biblioteki Parafialnej i dla Trzcianeckiego Muzeum, bo okazało się, że pan Wiaczasłaj poznał kiedyś w Poznaniu żonę dyrektora trzcianeckiego Muzeum.
Niedaleko od Rakowa położona jest miejscowość, w której urodziła się Lucyna - Bohdanów. Pojechała tam z Marianem i jego córką Kasią. Repatriowano ją wraz z innymi jako 5-letnie dziecko, więc nie został w niej nawet ślad jakiegoś obrazu tych ziem.  Trafiają bez problemu. Przy starej drodze z Holszan do Wołożyna, 9 kilometrów od Wiszniewa na tablicy widnieje napis Bogdanowo. W XVI wieku było własnością Bohdana Sapiehy. W dwudziestoleciu międzywojennym należał do wybitnego malarza, pejzażysty, rysownika, grafika i scenografa Fryderyka Ruszczyca, który z upodobaniem rysował i malował jego okolice. W czasie II wojny światowej, podczas odwrotu wojsk niemieckich, spłonął dwór, kościół świętego Michała, w którym Lucyna była ochrzczona, dzwonnica i znaczna część wioski, w tym dom jej rodziców. Dzieła zniszczenia dokończono po wojnie: mury wypalone rozebrano, park prawie doszczętnie wycięto, spustoszono cmentarz parafialny. Po wojnie zniszczony kościół odbudował ksiądz Stanisław Kozłowski, ale władze sowieckie zamieniły go na magazyn lnu, który potem spłonął. W 1995 roku miejscowa ludność uzyskała pozwolenie na odbudowę świątyni. Kościółek pod wezwaniem Michała Archanioła jest niewielki, po kolejnych pożarach już trzeci raz odbudowywany. W kościółku spotykają kobietę, która pracuje w Domu Miłosierdzia naprzeciw kościoła i opiekuje się porzuconymi dziećmi i osobami starszymi. Pani Helena Dworecka opowiadała im historie swych podopiecznych, wzruszony tym Marian ofiarował dolary na ich potrzeby. Wyjeżdżają z Bohdanowa i o godzinie 1500 są już w Rakowie. Jeszcze drobne zakupy w sklepie i wszyscy razem wyruszamy w drogę do Nowogródka.
Drogą o bardzo złej nawierzchni podjeżdżamy na miejsce, jest godzina 17.00. W tym cichym, prowincjonalnym miasteczku 24 grudnia 1798 roku na świat przyszedł Adam Bernard Mickiewicz, syn nowogródzkiego adwokata i Barbary z Majewskich. 12 lutego 1799 roku ochrzczono Adama w farze zamkowej. Zatrzymujemy się przy "Domu Byta". Edwin jedzie do sióstr Nazaretanek po panią Jadwigę, która będzie naszą przewodniczką po Ziemi Nowogródzkiej. Pani Jadwiga robi na nas dobre wrażenie, dobrze mówi po polsku. Jest nauczycielką historii w tutejszej szkole średniej. Nasze spotkanie z Nowogródkiem rozpoczynamy na Górze Zamkowej, skąd rozciąga się najpiękniejszy widok na miasteczko i okolice. Przy wejściu na ruiny XIV wiecznego zamku Mendoga zatrzymujemy się przy pomniku Adama Mickiewicza. Robimy grupowe zdjęcie. Pani Jadwiga prowadzi nas na znajdujący się w pobliżu Kopiec Mickiewicza - symbol wdzięczności całego narodu dla wielkiego Polaka. Ziemię na kopiec przywożono ze wszystkich miejsc, w których w czasie swej tułaczki przebywał poeta oraz z różnych stron Polski. Dzieci i wnuki Adama Mickiewicza przysłały ziemię z Paryża. W 1931 roku odbyło się poświęcenie kopca przez biskupa mińskiego Zygmunta Łozińskiego. Na szczyt kopca /wysokość 15 metrów/, prowadzi droga w kształcie serpentyny umocniona kamieniami. Z góry podziwiamy okolicę, okoliczne pola i pobliskie wzgórze zamkowe. W XIV wieku Książę Witold zbudował murowany zamek, który opierał się najazdom Mongołów. Dopiero Szwedzi w 1706 roku podczas wojny północnej wysadzili zamek. Na dziedzińcu zamkowym znajdowała się cerkiew, w której odbywały się zjazdy duchowieństwa prawosławnego,. Do dzisiaj zachowały się tylko jej fundamenty odsłonięte w 1924 roku przez polskich archeologów, oraz fragmenty murów, fosa i ruiny dwóch wież, które w XIX wieku służyły jako wiatraki. U stóp wzgórza zamkowego, otoczona drzewami znajduje się fara nowogródzka z XIV wieku, w której w 1422 roku odbył się ślub stulecia. W związek po raz czwarty wstępował sędziwy już, 70-letni, nie mający wciąż synów król Władysław Jagiełło z 17-letnią księżniczką Sońką - Zofią Holszańską. Z tego małżeństwa rodzą się dwaj synowie: Władysław i Kazimierz Jagiellończyk. W kościele farnym 12 lutego 1799 r. ochrzczony został Adam Mickiewicz, tu również został uzdrowiony - napisał w "Panu Tadeuszu"
"...Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem.
Jak mnie dziecko, do zdrowia przywróciłaś cudem,
Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu..."
W murach tej świątyni znajduje się jeszcze jedno niezwykłe miejsce. W kaplicy Matki Bożej Nowogródzkiej stoi sarkofag z doczesnymi szczątkami 11 zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Urny z prochami złożono w nim 27 września 1991 roku po rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego sióstr. Po prawej stronie głównego ołtarza wisi obraz beatyfikacyjny sióstr męczenniczek namalowany przez Jerzego Kumala w 1998 roku w Krakowie. Obraz ten znajdował się na Placu świętego Piotra w Rzymie podczas beatyfikacji sióstr w 2000 roku. Tę smutną historię opowiedziała nam siostra Nazaretanka. .....W nocy z 17/18 lipca 1943 roku w Nowogródku Niemcy aresztowali 120 osób z polskich rodzin, z zamiarem rozstrzelania uwięzionych. Ludzie przychodzili do sióstr dzieląc się swoim bólem. Pełniąca obowiązki przełożonej siostra Maria Stella, na spotkaniu z księdzem Zienkiewiczem, wypowiedziała znamienne słowa: "Mój Boże, jeśli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają rodziny - modlimy się nawet o to". 31 lipca 1943 roku siostra Maria Stella otrzymała ustne polecenie Niemca, który nakazał jej wraz z pozostałymi siostrami stawić się o godzinie 1930 w komisariacie. Po wieczornym nabożeństwie różańcowym jedenaście sióstr Nazaretanek, ze swą przełożoną siostrą Marią Stellą na czele udaje się na komisariat. Po drodze spotykają siostrę Marię Małgorzatę Banaś, która w przebraniu świeckim pracowała w szpitalu jako pielęgniarka. Przełożona poleciła jej wrócić do domu i roztoczyć opiekę nad księdzem i farą. Siostry wyprowadzono pod eskortą z budynku, kazano wsiąść do ciężarowego auta i wywieziono Je za miasto, ponieważ na drodze panował jeszcze ruch, gestapowcy zawrócili. Siostry czekała jeszcze "ogrójcowa" noc w piwnicach komisariatu. 1 sierpnia 1943 roku w niedzielę, o świcie, siostry wywieziono i rozstrzelano w niewielkim brzozowo-sosnowym lesie, odległym o 5 kilometrów od Nowogródka. Bóg przyjął złożoną ofiarę - ocalał ksiądz Zienkiewicz i wszyscy, za których siostry oddały swe życie. Siostra Małgorzata Banaś odnalazła potem w lesie miejsce stracenia, była obecna przy ekshumacji i złożeniu sióstr w grobie przy farze...”
Siostry Nazaretanki miały książki opowiadające o tej tragedii oraz o historii Nowogródka. Z wielką radością zaopatrujemy się w te wydawnictwa. Jedziemy jeszcze do lasu, miejsca straceń sióstr. Pani Jadwiga pięknie opowiada, wsłuchujemy się w jej słowa, tak ciepło brzmiące w ciszy panującej w lesie. Modlimy się.
Po powrocie do Nowogródka pani Jadwiga rozdziela nas do różnych rodzin na noclegi. Załoga Księdza Proboszcza śpi u kuzynki pani Jadwigi - Marii Wieremiejko. U pani Jadwigi śpią ludzie Edwina. U koleżanki pani Jadwigi - Heleny Mołczanowej - samochód Jurka, samochód Mariana jedzie pod blok, gdzie na 4 piętrze 3-pokojowe mieszkanie zajmuje kadrowa jakiegoś urzędu i jej mąż - nauczyciel w-f. Sympatyczni gospodarze, przyjmują nas gościnnie. Obiadokolacja pyszna. Marian i Edwin muszą odstawić samochody na parking strzeżony po 660 rubli za samochód. Wieczorem Ksiądz Proboszcz, Edwin i pani Jadwiga ustalają program na następny dzień.


VIII dzień 20 lipca 2001 r. (piątek)
Nowogródek – Mir – Nieśwież – Zaosie – Tuchanowicze - Świteź


Kolejny dzień naszej wędrówki "szlakiem Mickiewicza" rozpoczynamy Mszą św. w nowogródzkiej farze o godzinie 900. Na nowo przeżywamy duchową obecność Mikołaja i Barbary Mickiewiczów podających do chrztu małego Adasia. Po Mszy św. nareszcie mamy okazję poznać tę ziemię nowogródzką okrytą niepowtarzalnym urokiem legend, ballad i romansów. Mimo, iż urok ten zniszczyły i przygasiły wojny i bolszewicka władza, pamięć o Mickiewiczu przetrwała. Na początek jedziemy do Miru posiadłości Radziwiłłów położonej 50 kilometrów od Nowogródka. Zamek w Mirze - posłużył Mickiewiczowi jako wzór literackiego zamku Horeszków w "Panu Tadeuszu". Położony przy szosie do Baranowicz zamek nizinny, z 4 basztami narożnymi i basztą wjazdową zbudował w latach 1506 - 1510 nadworny marszałek litewski Jerzy Illinicz. Kilkadziesiąt lat później to wielkie późnogotyckie zamczysko przeszło na własność Radziwiłłów. W 1895 roku zamek kupiła książęca rodzina Mirskich. Z rodziną tą związana jest tragiczna legenda. Kolejny Mirski zniszczył sad w pobliżu zamku czym sprowadził na siebie klątwę okolicznych mieszkańców. W pobliskim jeziorze utopiła się jego córka, której jęki podobno do dziś słychać. W 1812 roku zamek został spalony. W okresie 20-lecia międzywojennego odbudowę rozpoczął ówczesny właściciel Miru Michał Światopełk-Mirski znany z ekscentryczności ostatni magnat Rzeczpospolitej, którego odwiedzał w czasie swoich podróży i opisywał w przedwojennych reportażach Melchior Wańkowicz. Największy rozkwit Mir przeżywał w czasach, kiedy należał do Radziwiłłów. Radziwiłłowie razem z cyganami organizowali słynne na całą okolicę jarmarki końskie. Mieszkańcy do dziś opowiadają o kawalkadach cyganów jadących na jarmark. Od 1991 roku na zamku prowadzone są prace konserwatorskie pod patronatem UNESCO i z tego względu jest on niedostępny dla zwiedzających. O dawnej świetności przypomina tylko piękna mozaika na prawosławnej kaplicy wzniesionej na obrzeżach zamku, która mimo upływu czasu zachowała się w dobrym stanie.
Inna legenda głosi, że od zamku w Mirze do zamku nowogródzkiego (50 kilometrów) i do Nieświeża (70 kilometrów) prowadziły podziemne lochy. Właśnie Nieśwież nad rzeką Uszą jest kolejnym miejscem naszej wędrówki. Nazwa miejscowości pochodzi prawdopodobnie z czasów, gdy tereny te porastały ogromne, nieprzebyte puszcze. Podczas jednego z licznych polowań, jakie urządzali magnaci, znaleziono zabitego, nieświeżego już niedźwiedzia i stąd nazwa. W połowie XVI wieku Mikołaj Radziwiłł zwany Czarnym porzucił katolicyzm, i Nieśwież stał się głównym ośrodkiem arianizmu. Po śmierci Mikołaja w 1565 roku jego synowie: Krzysztof zwany "Sierotką", Jerzy, Albrecht, i Stanisław za namową księdza Piotra Skargi, nawrócili się na wiarę katolicką a książę Krzysztof Radziwiłł odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Podróżował po Włoszech i Egipcie, po powrocie osiadł w Nieświeżu. Zauroczony Bazyliką św. Piotra na Watykanie postanowił podobne dzieło wybudować w Nieświeżu. Sprowadził z Włoch architekta, jezuitę i w latach 1584-1593 powstała w Nieświeżu wspaniała świątynia, pod wezwaniem Bożego Ciała, uważana przez znawców za pierwszy barokowy kościół poza Włochami. Ogółem w świątyni wybudowano osiem ołtarzy. Przy jednym z nich znajduje się zejście do krypty, w której spoczywa ponad 100 członków rodu Radziwiłłów. Sarkofagi pokryte grubą warstwą kurzu, najstarsze za żelazną kratą, wyblakłe malowidła na ścianach, pośmiertny całun "Sierotki", półmrok i grobowa cisza sprawiały tak niesamowite wrażenie, że z ulgą wracamy na powierzchnię. Na górze, w nawach bocznych kościoła przetrwały liczne pomniki nagrobne między innymi "Sierotki" w stroju pielgrzyma i jego synów.
Niedaleko kościoła, mostem przerzuconym przez fosę przechodzimy do zamku Radziwiłłów. Na miejscu drewnianego zamku z połowy XVI wieku książę "Sierotka" zbudował zamek z kamienia. Składał się on najpierw z trzech wolno stojących, kamiennych skrzydeł okalających zamkowy dziedziniec. W 1724 roku książę Michał Kazimierz zwany "Rybeńką" odbudował zniszczony już zamek. W czasach świetności zamek posiadał wiele pomieszczeń, w których mieściła się kolekcja obrazów - wywieziona przez Rosjan do Petersburga, biblioteka składająca się z 20 tysięcy tomów, archiwum Radziwiłłów z wieloma cennymi dokumentami, kolekcją pasów słuckich, a także ogromna zbrojownia z kolekcją armat. Zamek otoczony był angielskim parkiem założonym w II połowie XIX wieku przez Marię Dorotę de Castellane, żonę Antoniego Radziwiłła, która całe swoje życie poświęciła dla ratowania magnackiej rezydencji i jej skarbów. Prochy margrabiny wraz z mężem spoczywają w krypcie grobowej w kościele w Nieświeżu.
Obecnie cały zamek wraz z parkiem, który tak pielęgnowała księżna, przedstawia opłakany widok. Prawie wszystko zostało zniszczone, rozgrabione. Od 1945 roku w zamku mieściło się sanatorium Ministerstwa Zdrowia ZSRR dla chorych na serce. Zastanawialiśmy się, jak w tak zdewastowanym obiekcie chorzy mogli wracać do zdrowia. W pierwszym zamiarze miała tu być rezydencja Łukaszenki, ale trzeba było ogromnych nakładów by obiektowi przywrócić dawny wygląd. Jedyne o co dbała władza radziecka, to alejki parkowe, przy których obecnie stoją pomniki "czerwonych" bohaterów II wojny światowej.
Z Nieświeża jedziemy na poszukiwanie miejsca urodzenia Adama Mickiewicza. O to zaszczytne miano ubiegają się Zaosie i Nowogródek. Rodzinna legenda Mickiewiczów głosi, że Adam, który przyszedł na świat w noc wigilijną, urodził się w karczmie, w połowie drogi między tymi, oddalonymi od siebie o 40 kilometrów miejscowościami. Podobno państwo Mickiewiczowie mieli zamiar spędzić Boże Narodzenie w Zaosiu, należącym do stryjecznego dziadka poety, Bazylego. Z wygodnej szosy, bocznymi drogami ruszamy do Zaosia. Drogi jak wiele na Białorusi - pełne kurzu, żadnych znaków informacyjnych, dookoła tylko pola. Z trudem odnajdujemy Zaosie. Przed kilkoma laty było tu kilka drzew i pamiątkowy obelisk, który w 1927 roku postawiła jednostka wojska polskiego stacjonująca w Baranowiczach. Z okazji 200 rocznicy urodzin poety zrekonstruowano dworek Mickiewiczów spalony w czasie I wojny światowej. Wchodzimy do środka. Pomieszczenia urządzone tak, aby przypominały jego mieszkańców, wszędzie pamiątkowe zdjęcia i mapy. Po wpisaniu do księgi pamiątkowej - "Dziękujemy za pamięć o Mickiewiczu" - żegnamy miłą przewodniczkę po muzeum - Białorusinkę ubraną w strój "ludowy". Wracamy do samochodów. Po drodze spotykamy wycieczkę z Sosnowca wysiadającą z autokaru.
Z Zaosia jedziemy na poszukiwanie romantyczności. W zarośniętej drzewami miejscowości Tuchanowicze, w rozległym parku, na lewym brzegu Serweczy stał niegdyś dwór pięknie wkomponowany w otoczenie. Początkowo była to własność Tuhanów - rodu książęcego pochodzenia tatarskiego. Na przestrzeni wieków posiadłość kilkakrotnie zmieniała właścicieli i w I połowie XIX wieku dobra po raz trzeci przeszły w ręce Tuhanowskich. Po I wojnie światowej ostatnia dziedziczka posiadłości przekazała ją na skarb państwa. Tuhanowicze zasłynęły jako miejsce poznania Adama Mickiewicza z Marylą Wereszczakówną. W Tuhanowickim dworze mieszkała wdowa - marszałkowa Wereszczakowa z dwoma synami - Józefem i Michałem oraz córką Marią zwaną Marylą. Mickiewicz przyjaźnił się z braćmi Maryli, bywał podczas wakacji w latach 1818-1821 w Tuhanowiczach. Mieszkał w "Murowance" - małym dworku przeznaczonym dla gości płci męskiej. W pobliskim wąwozie leży głaz zwany "Kamieniem Filaretów", przy którym Adam spotykał się na konspiracyjnych zebraniach ze swymi przyjaciółmi: m. in. Tomaszem Zanem, Janem Czeczotem, Ignacym Domeyko. Podczas I wojny światowej posiadłość uległa całkowitemu zniszczeniu. Do dnia dzisiejszego zachował się tylko park, fundamenty dworu, zarośnięty staw i fragmenty okopów. Po altance Adama i Maryli pozostało wspomnienie: ocalały tylko 3 dwustuletnie lipy i stary pień. Stoimy przed ową "altanką" w bardzo dziś zaniedbanym parku, naszą wyobraźnię pobudza melodyjny, ciepły głos pani Jadwigi. Jak ta kobieta potrafiła przekazać uczucia kochanków - wystarczyło spojrzeć na twarze męskiej części naszej pielgrzymki, chłonęli te wieści bez mrugnięcia okiem. ....A wszystko zaczęło się w 1820 roku, kiedy to nadeszły kolejne wakacje. Do domu Adam niechętnie jeździł, gdyż zapanowała w nim skrajna bieda, a on nie był w stanie temu zaradzić, więc wyruszył na włóczęgę po Nowogródczyźnie. Pewnego dnia zawitał do Tuhanowicz, gdzie bawił jego przyjaciel Tomasz Zan. Prawdopodobnie wtedy zobaczył po raz pierwszy Marylę. Była ona rówieśnicą Adama, miała więc w 1820 roku 22 lata. Maryla wywarła na Mickiewiczu ogromne wrażenie. Znalazł w niej kobietę energiczną, o bogatych zainteresowaniach, zdolną zrozumieć jego poetyckie próby, muzykalną i oczytaną w nowej literaturze polskiej, francuskiej, a także niemieckiej, którą poznała z francuskich przekładów. Wielkie uczucie nie zrodziło się jednak od razu. Listy i wspomnienia ukazują raczej beztroską atmosferę wiejskich wakacji. Maryla była już wtedy narzeczoną Wawrzyńca Putkamer, z Adamem spotykali się potajemnie, o północy, w altanie tuhanowskiego parku....
Podobno miejscowe podanie głosi, że każdy kto dotknie tych starych lip, "niemych świadków tajemnych spotkań" będzie miał szczęście w miłości - pewnie jako zadośćuczynienie za niespełnioną miłość Adama i Maryli. Wszyscy robiliśmy zdjęcia przy lipach z nadzieją na przyszłe powodzenie.
Pełni wrażeń i wzruszeń, jakich dostarczyła nam opowieść pani Jadwigi, ruszyliśmy dalej poznawać kresowe pejzaże, które znaliśmy tylko z literatury. Marian z Kasią jadą do Klecka, rodzinnego miasta Mariana. My nad Świteź. Mickiewicz, mocą swojego talentu okolice Nowogródka uczynił zaczarowaną krainą poezji. Wyjątkowe wrażenie zrobiło na nim ukryte wśród lasów malownicze jezioro Świteź. Jego wody okolone lasami poruszały wyobraźnię. Według legendy na dnie jeziora leży zatopione miasto, stolica księcia Turzyna. Podobno w lipcu w południe można zobaczyć miasto i usłyszeć jego dzwony. Jedziemy więc nad jezioro, o którym Antoni Lange pisał:
"W dal toczy Świteź, w jasną dal
Zwierciadło swe olbrzymie
U świętych fal, jej -świętych fal
Uklęknij o pielgrzymie.
Przy szosie, nad Świtezią stoi kamień z napisem w języku rosyjskim "CB?????", mniejszy kamień znajduje się nad brzegiem jeziora ze słynnym fragmentem wiersza poety w języku polskim:
"Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
do Płużyn ciemnego boru wjechawszy,
pomnij zatrzymać swe konie,
byś się przypatrzył jezioru".
Z romantycznego nastroju wyrwał nas widok zwyczajnych plażowiczów odpoczywających nad brzegiem Świtezi. Na plaży zupełnie brak romantyzmu. Nasze wyobrażenia ukształtowane przez poetę w zderzeniu z rzeczywistością trafnie ujęła Jagna parafrazując strofy wieszcza:
"Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
dziś nad jeziorem Świteź ujrzysz mechaniczne konie,
brak romantyczności, same golasy
już tylko w wierszu Mickiewicza szumią Płużyn lasy".
Jezioro Świteź jest niemal okrągłe, o piaszczystym dnie, przez przyrodników niezwykle cenione dla rzadkich wokół niego i w jego głębi, sięgającej 18 metrów, roślin. Szczególnie często odwiedzane w 20-leciu międzywojennym, było jedną z głównych atrakcji szlaku Mickiewiczowskiego, wiodącego z Nowogródka przez Czombrów, należący ongiś do chrzestnej matki poety, uważany za pierwowzór Soplicowa. Wieczór upływa nam na kąpieli w wodach Świtezi, opalaniu się, opowieściach o przeżytych wzruszeniach i spotkaniach, oraz na grze w kości.


IX dzień 21 lipca 2001 r. (sobota)
Nowogródek - Lida


Sobota jest ostatnim dniem naszej pielgrzymki po Kresach. Dzień rozpoczynamy Mszą św. odprawianą w lesie, przy krzyżu upamiętniającym miejsce rozstrzelania 11 sióstr Nazaretanek. Czekając na Mszę św. śpiewamy godzinki. Po Mszy św. zwiedzamy muzeum Mickiewicza w Nowogródku. Otwarto je w 1938 roku w domu wybudowanym na miejscu dworu Mickiewiczów, który spłonął w 1881 roku. W czasie II wojny światowej zbiory muzeum uległy zniszczeniu, w 1955 roku w ocalałym domu ponownie otwarto muzeum. W latach 1989-1990 prace konserwatorskie przeprowadziło polskie przedsiębiorstwo "EXBUD". Ekspozycję przygotowano przy pomocy muzeum Literatury w Warszawie. Eksponaty pochodzą w większości z polskich muzeów. Zbiory nie tyle dotyczą samego poety, co stanowią obraz epoki, w której żył i tworzył Adam Mickiewicz.
Dzisiejszy Nowogródek zupełnie nie przypomina uroczego miasteczka z czasów młodości Mickiewicza. Obecnie to szara, przygaszona miejscowość bez śladu dawnej świetności. Dawne czasy przypominają tylko ruiny zamku Mendoga, kościół farny i przepiękne widoki z Góry Zamkowej.
Czas, który pozostał nam do wieczornego spotkania nad Świtezią spędzamy w różny sposób. Jurek z kilkoma osobami jedzie nad Niemen, Ksiądz Proboszcz na stacji benzynowej oblał się ropą - musi jechać na kwaterę przebrać się. Kilka osób zostaje w Nowogródku - chcą pochodzić po sklepach, przyjrzeć się jeszcze miastu, jego mieszkańcom. Edwin i Marian ze swymi "załogami" jadą na zwiedzanie Lidy.
W drodze do Lidy mijamy stojącego na poboczu popa. Edwin wraca i zabiera go do swojego samochodu. Podwozimy go do małej cerkwi w Minojtach, modlimy się w niej, dostajemy od popa obrazki. Edwin rewanżuje się naszymi i bierze adres obiecując wysłać wspólnie zrobione zdjęcie. Przy cerkwi znajduje się cmentarz. Kobiety porządkujące groby, chętnie wdają się z nami w rozmowę. Wjeżdżamy do Lidy. Miasto leżące od Nowogródka około 40 kilometrów, niegdyś było miejscem sejmików powiatowych. W centrum zamek otoczony murami częściowo dziś zrekonstruowany. Na dziedzińcu często odbywają się turnieje rycerskie. Zwiedzamy miasto, jak wszędzie typowe bloki z dużej płyty. Spotykamy kondukt pogrzebowy. Idzie ulicami miasta i to, co nas szokuje - otwarta trumna, w niej zwłoki młodej kobiety, widzimy to po raz pierwszy. Wracając do Nowogródka zjeżdżamy jeszcze nad Niemen. W miejscu, gdzie można się kąpać, spotykamy bardzo sympatyczne małżeństwo z synem wypoczywające nad rzeką. Częstują nas sokiem brzozowym z plastrami pomarańczy. Dostaliśmy go również na drogę. Robimy oczywiście pamiątkowe zdjęcia. Wszędzie spotykamy życzliwych i sympatycznych ludzi.
Wracamy do Nowogródka i tu kolejny szok, głównymi ulicami przejeżdża kondukt pogrzebowy. Zmarły wieziony jest na samochodzie przypominającym naszego "Żuka", za szoferką na krzesłach siedzi rodzina, z głośników słychać marsza żałobnego. Dowiedzieliśmy się, że takie pogrzeby, to miejscowa tradycja. Wieczorem wszyscy spotykamy się ponownie nad Świtezią. Kończąc swój pobyt w "nowogródzkiej stronie", wjechaliśmy do "ciemnego boru, zatrzymaliśmy swe konie" - jak nakazywał wieszcz. Parking był tak zastawiony samochodami, że z trudem udało nam się znaleźć wolne miejsce. Lokujemy się z grillem i kocami między drzewa w pobliżu brzegu. Jurek przygotowuje grilla, na nim kurze udka. Każdy wyciąga jeszcze to, co przygotowały panie z naszych kwater. Pani Gala przygotowała placki ziemniaczane z mięskiem - rarytasik. Była też strawa dla ducha. Przygotowaliśmy wieczór poezji Adama Mickiewicza. Wśród szumu drzew i fal Świtezi brzmiały słowa "Reduty Ordona" w interpretacji Edwina (cały tekst znał na pamięć) i "Świtezianki" w solowym wykonaniu Janki. Pięknie brzmiały ballady i romanse w tym kresowym pejzażu.  Nad jeziorem pożegnaliśmy się z panią Jadwigą, naszą przewodniczką. Czeka nas jeszcze pożegnanie w gościnnych domach naszych gospodarzy. Jedną z osób, która jeszcze nie odwiedziła swoich kresowych krewniaków jest Jagna, ma smutną minę, ale Edwin jest zawsze gotowy do usługi i wiezie dziewczynę w rodzinne strony jej ojca. Szykujemy się do powrotu. Jurek ma zastawiony wyjazd samochodami plażowiczów, trudno ich odnaleźć, ale udało się.
Długo jeszcze siedzieliśmy w nocy dzieląc się wspomnieniami i wrażeniami z pobytu na gościnnej ziemi nowogródzkiej. Poetyckie dzieła Mickiewicza wywarły ogromny wpływ na nasze widzenie krajobrazów jego młodości, mogliśmy więc przemierzając Kresy skonfrontować poezję z rzeczywistością. Najtrafniej oddał to Antoni Słonimski pisząc, że litewskie drzewa tartak pociąłby na deski, które poszłyby w zapomnienie tak, jak imię córki Wereszczaków, gdyby nie to, że w tej ziemi litewskiej żył śpiewak, który ich zwyczajności nadał wielkość. Gospodarz długo opowiadał o swoich wyjazdach do Polski, radził gdzie przekraczać granicę.


X dzień 22 lipca 2001 r. (niedziela)
Nowogródek - Trzcianka


Wracamy do Polski. Wstajemy o 3.30 żegnamy gospodarzy. Jeszcze było szaro, kiedy wszyscy spotkaliśmy się przy wyjeździe z Nowogródka. Bierzemy kierunek na przejście graniczne w Bobrownikach. Na trasie zatrzymuje nas milicjant za przekroczenie szybkości. Wprawieni w negocjacjach z władzą białoruską kierowcy, podążają za milicjantem do budki na poboczu szosy, pełniącej funkcję posterunku. Za chwilę wychodzą - wiadomo załatwili. Jedziemy do Bobrownik. Tu zaskakuje nas ogromna kolejka. Stoimy zastanawiając się, co robić. Panowie idą "zasięgnąć języka", dowiadują się, że tu nie mamy na co czekać, rządzą tu inne prawa. Widzimy, jak z kolejki co pewien czas wyjeżdżają samochody i mkną ku granicznemu przejściu. My zawracamy na przejście graniczne z Litwą, jak zresztą radził ksiądz Alfred w Widzach. I faktycznie, szybko przejeżdżamy obie granice. Zobaczywszy polskich celników cieszymy się, jesteśmy w Polsce. Wracamy przez Mazury do polskiej rzeczywistości. Przekonaliśmy się, że życie na Białorusi płynie zupełnie inaczej. Około południa, niedaleko miejscowości Ruszajny uczestniczymy w ostatniej już w czasie podróży Mszy św. Dziękujemy Bogu za opiekę. Wracamy wszyscy zdrowi, zadowoleni, pełni wrażeń i pamiątek dla bliskich.
W okolicach Olsztyna podczas tankowania samochodu Edwin odebrał rozmowę telefoniczną. Na jego komórkę dzwonił Wołodia z Witebska: „Kak Wasza maszyna? Idiot ili niet”. To się nazywa troska o klienta.
Na czele kolumny mknie jak strzała Edwin, nie oddał pierwszeństwa nawet jelonkowi, który odrzucony do rowu, uszkodził mu samochód. Edwin kontaktuje się z serwisem i czeka na pomoc drogową. Ponieważ robi się już szaro, z lekkim strachem zostawiamy go samego na poboczu drogi i ruszamy do domu. Edwin wrócił na drugi dzień do Trzcianki po naprawie samochodu, tzn. wymianie pękniętej chłodnicy oraz uszkodzonego zderzaka. Z jego relacji wiemy, że pomoc drogowa przyjechała dość szybko i zabrała go do Olsztyna. Spał w hotelu. My wróciliśmy do domów o godzinie 4.00 nad ranem zmęczeni, ale szczęśliwi.


Lucyna Szilke i Jadwiga Witkowska